Trzydniowiański Wierch zimą.

Trzydniowiański Wierch

Nie wiem jak to się stało, czy ten czas tak szybko płynie. Wiosna za pasem a ja jeszcze nie byłam w Tatrach tej zimy. Ani na Rusinowej, ani na Hali Gąsienicowej. Jakimś cudem okazało się, że w sobotę szykuje się okienko pogodowe. Hurra !!!
Sprawdzam kilka stron wróżących pogodę… ma być pięknie aż do 15ej potem chmury i śnieg. Wiatr akceptowalny. Doskonale 🙂

Który szlak wybrać ?

Mój wybór padł na Tatry Zachodnie. Myślałam o Trzydniowiańskim, bo z niego można zrobić ciekawą pętelkę. Albo na Grzesia, ale tu musiałabym wracać tą samą trasą, bo do zejścia z Przełęczy pod Wołowcem to zimą mnie nikt nie namówi. Trzydniowiański kusił, ale pamiętałam o stromym zejściu do Doliny Jarząbczej i ogarniał mnie strach. Przypomniałam sobie wypadek sprzed sześciu lat gdy spadałam z Ornaka. Od tej pory boję się stromych zimowych stoków. Grześ byłby bezpieczny. Tak się biłam z myślami.

Gdzie polecam zaparkować.

O ósmej rano dojechałam na parking. Po drodze omal nie przejechałam kilku naganiaczy zapraszających na niemal puste wcześniejsze parkingi.
-tylko 15 zł, darmowa toaleta…. kuszą 😉
Nie daję się zwieść. Parkuję przy wejściu na szlak. Cena 20zł ( i tutaj dotarła podwyżka 🙁 ) ale za to stoję przy samym szlabanie. Uwierzcie mi, przy zejściu z gór, te kilkaset metrów robi dużą różnicę.

Dolina Chochołowska- dlaczego jest wyjątkowa?

Płacę za wejście do Parku 9 zł ( też podwyższono ceny biletów). Ciekawostką jest to, że Dolina Chochołowska nie należy do Parku chociaż leży na Terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Gospodarzy tutaj Wspólnota Leśna Uprawnionych Ośmiu Wsi (Ciche, Czarny Dunajec, Chochołów, Dzianisz, Koniówka, Podczerwone, Witów oraz Wróblówka) pod kontrolą Parku. Tutaj możecie przyjechać z psiakami. To jedyny szlak w polskich Tatrach, który nie dyskryminuje naszych pupili. Dozwolona jest jazda rowerem. Możemy przywieźć swój albo wypożyczyć na miejscu. Oczywiście przechodząc przez bramki Parku płacimy za wprowadzenie roweru.

Dolina Chochołowska jest najdłuższą dolina w polskiej części Tatr. Odległość do schroniska i powrót to prawie 15km. Jeśli idziemy na jakikolwiek szlak dokładamy nie tylko kolejne kilometry ale też przewyższenia. Dlatego tak podkreślałam znaczenie odległości parkingu od wejścia 😉

Czy potrzebne są raczki?

Pogoda rzeczywiście wyśmienita. Szafir nieba jest aż nieprawdopodobny. Powiewa zimny wiatr. Początkowo droga jest sucha, asfaltowa, ale kilkaset metrów dalej pojawiaj się zmrożony śnieg. Jeszcze chwile idę, ślizgając się co jakiś czas, czego nie znoszę. Ale po co ja się tak męczę !!! Przecież mam raczki 🙂 Siadam na najbliższej ławeczce naciągam prawego raczka potem lewego…. no nie !!! Urwał mi się jeden z łańcuszków trzymających kolce na podbiciu ! Idę pobrzękując niczym pokutnik na pielgrzymce. Z każdym krokiem wkurza mnie to coraz bardziej.

Przecież zawsze znajduję to czego potrzebuję. Rozglądam się uważnie. Może ktoś zostawił kawałek sznurka, drucika albo chociaż sznurówkę? Niestety…. same długie, końskie włosy z ogona. Przypominam sobie, że właśnie z końskiego włosia robi się smyczki, muszą być zatem bardzo wytrzymałe… może nimi związać moje raczki ????
Najpierw przejrzę plecak, kto wie co się w nim kryje 😉 ? Znalazłam gumkę do włosów. I wyobraźcie sobie, że tak naprawionymi raczkami przeszłam całą trasę!

Czy jestem z siebie dumna? No niekoniecznie. Po pierwsze trzeba było je sprawdzić przed wyjściem a po drugie co najważniejsze raczki to za mało w Tatry. A raki też przecież posiadam. O ile z czekana nadal nie potrafię zrobić użytku to raki przetestowane są od wielu lat z powodzeniem. Ale to taka dygresja ku przestrodze

Jednak Trzydniowiański Wierch:)

Czując się niczym MacGyver , który z mydła zrobi bombę, wreszcie nie pobrzękując niczym potępienic idę dalej. 7 km to sporo czasu by zdecydować gdzie iść. Widzę odejście szlaku na Trzydniowiański i nie zastanawiając się zbytnio skręciłam na czerwony szlak. Jednak idę na Trzydniowiański. Najwyżej zejdę tą samą trasą a widoki z niego są przecudne. Grzesia pokażę wam przy innej okazji 😉

Dobrze pamiętam ten szlak, szłam nim już wielokrotnie. I zapamiętajcie jedno: nigdy, przenigdy nie schodźcie nim a kolana wam podziękują. Jest bardzo stromy, przez co szybko nabieramy wysokości. Przez większość trasy idzie się lasem. Latem wysokimi stopniami a zimą jak teraz wbijając się mocno kolcami raków. Pamiętacie? Ja o rakach zapomniałam i teraz zastanawiam się co ja najlepszego robię ? Widzę ślady kolców przez sobą, mijają mnie młodzieńcy też z takim sprzętem, taksujący moje buty w jednoznaczny sposób…. Co więcej mają kaski i czekany…. a ja jak ten turysta niedzielny, nieprzygotowany . Ale dogania mnie też para z dziećmi w nosidełkach. Wyglądają na takich co to niejedną górę już przeszli, a teraz dzieci nie przeszkadzają im w pasji i oni w raczkach zasuwają… to ja już trochę raźniej za nimi 😉

Ja tu sobie troszkę żartuje, ale żartów nie ma. Bez raczków nie ruszajcie nawet w doliny.

Coraz bliżej szczytu.

Idę coraz wyżej, zaczynają się widoki. Ależ tu pięknie !!!! Ostatni raz jak tu byłam był halny i miotało mną sakramencko. Dziś też wieje, ale znośnie. Robię zdjęcia a tu kolejna niespodzianka! Mój aparat alarmuje, że kończy mu się bateria…jakim cudem Wprawdzie nie ładowałam jej wczoraj, bo byłam od ostatniego ładowania na jednej króciutkiej wycieczce gdzie zrobiłam ze 20 zdjęć…. ale może wiatr i niska temperatura ma wpływ na baterię?
Teraz bardzo oszczędnie robię zdjęcia. Niczym wtedy gdy jeszcze robiłam zdjęcia na kliszy i nie pstrykało się na prawo i lewo tylko starannie dobierało kadr. Tak też i ja teraz robię modląc się w duchu…. żebyś mi tylko nie padł przed szczytem….. proszę
Miałam jeszcze telefon, ale to nie to samo 🙁

Uwielbiam iść zimą na trasy znane mi z innych pór roku, zwłaszcza w Tatrach. Kosówki są przykryte grubą warstwą śniegu i wydaje się jakby tu była śnieżna pustynia, tylko gdzieniegdzie wystają małe gałązki. To zupełnie zmienia postrzeganie krajobrazu. Jest wręcz nie do poznania.

Zdobyłam Trzydniowiański Wierch 🙂

Wreszcie jestem na szczycie. Co za widoki !!!!! Trzydniowiański jest stosunkowo niskim szczytem. Ma 1758mnpm. Wokół niego górują kolosy po których właśnie pędzi wicher podrzucając tumany śniegu. Jedynie Grześ na który się początkowo wybierałam jest niższy. Ale oprócz niego widać Rakoń, Wołowiec a za nim poszarpane Rohacze, Łopata,Jarząbczy Wierch, Kończysty. Dalej Starorobociański, Bystra , Błyszcz i Ornak który już zawsze będzie wzbudzać we mnie zimą strach. Za nimi z tyłu Czerwone Wierchy i Giewont. A daleko na północy Babia Góra, Beskidy. Coś wspaniałego 🙂

Chwilę podziwiam panoramę i schodzę troszkę niżej, gdzie mogę odpocząć. Znajduję miejsce osłonięte przed wichrem. Widzę szlak, którym zamierzam schodzić. Idzie nim grupa osób wyposażona w czekany, kaski, raki….. czy ja dam radę tędy zejść ?
Widziana wcześniej para z dziećmi rezygnują, postanawiają wracać tak jak przyszliśmy……

No cóż…. koniec języka za przewodnika. Zaczepiam dziewczynę z tej grupy i pytam jak wygląda to zejście. Ona zapewniła mnie, że wprawdzie jest dość stromo, ale szlak jest twardy, dobrze wydeptany. Ale czy raczki wystarczą tego ona nie wie. Całą grupą szli na skróty.
– Oj głupia ty, głupia…tak do siebie mówię.
Zjadłam co tam miałam, napiłam się herbaty, nacieszyłam oczęta widokami i zaczęłam schodzić. Przede mną zejście i biała ściana.

Zejście do Jarząbczej Doliny.

Szlak na szczęście okazał się być bardzo wygodny, zmrożony. Raczki wbijały się wystarczająco, by nie osuwać się niebezpiecznie. A sam szlak został wytrawersowany tak dużymi zakosami, że czułam się bardzo bezpiecznie. Co rusz oglądałam się za siebie. Niebo zaczęło przybierać tak ciemną barwę, że kontrastując ze śniegiem wydawało się być wręcz granatowe. Im bliżej słońca tym kolor nieba był jaśniejszy ale i tak nadal intensywny, szafirowy, niebieski. Śnieg bieluśki iskrzył się niczym diamenty.

Jarząbcza Dolina.

Schodziłam w Jarząbczą Dolinę otoczona wokół bardzo wysokimi szczytami i robiło się coraz cieplej. Jak bardzo zimno było na szczycie tak upalnie zrobiło się na dole. Czas się rozbierać 😉 Ubieranie się na cebulkę jest w górach najlepszy sposobem . W zimie mam zwykle 4 warstwy ubrań. Mogę się w razie potrzeby schładzać stopniowo 😉
Szlak do Doliny Chochołowskiej jest bardzo widokowy. Początkowo stromym stokiem, po czym wchodzimy dnem doliny w las. Ale i tutaj często są widokowe prześwity. Dodatkowo słychać kojący szmer potoku, spiew ptaków.
Po półtorej godzinie dochodzę do Doliny Chochołowskiej. Tutaj jest jak zawsze dużo ludzi, chociaż prawdziwe tłumy będą tu w okresie kwitnienia krokusów. Słychać gwar i nawoływanie ze schroniska:
-numer 38!!
-żurek dwa razy!!!
Prychają konie czekające spokojnie z woźnicami na chętnych na zjazd dorożką.

Powrót na parking.

Przede mną prawie 4 km marszu do parkingu. Jestem już bardzo zmęczona. Dawno nie byłam w Tatrach, kondycja nienajlepsza. Maszeruję równym krokiem, wtedy zapadam w trans i idę nie myśląc zbyt wiele. W połowie trasy przy Polanie Chuciska można w lecie zabrać się ciufcią ale teraz nic z tego, lecę na piechotę. Zaczęły nadciągać chmurki, najpierw malutkie, urocze. Nawet pomyślałam:
-po co tak szybko schodziłam, trzeba było poczekać chwilkę, byłoby jeszcze bardziej fotogenicznie.

Kilkanaście minut później obróciłam się za siebie a tam nie ma gór !!! Nagle nadeszły chmury i niczym kurtyna zasłoniły widoki.
Już byłam blisko parkingu. Nie ma co liczyć na kolorowy zachód słońca. Zgodnie z prognozami nadszedł śnieg. I tak zakończył się ten przepiękny dzień w Tatrach.

Aaaaaa jeszcze dodam, że aparat jakimś cudem, albo siłą mojej intencji wytrzymał do końca wycieczki 🙂

Trochę statystyki

Odległość21km
Czas8h ( z odpoczynjkiem i zdjęciami)
Przewyższenie912m
TrudnośćTrudny ( dla osób z lękiem wysokości bardzo trudny)

2 thoughts on “Trzydniowiański Wierch zimą.”

  1. Piękna trasa !
    Ja ze swoim lękiem wysokości nie nadaję się na takie wyprawy.
    Zazdroszczę Ci jednak niesamowitych widoków. W górach zima jest jednak cudowna.
    Podziwiam za odwagę i siłę oraz pomysłowość przy tych raczkach.
    Pamiętam, jak wiele lat temu przeczytałam książkę Jimma Currana „Triumf i tragedia” o wyprawie na K2. Największa tragedia w dziejach wspinaczki. Szok dla mnie. Świetnie napisana, do której wracałam chyba kilkanaście razy. Potem już czytałam przez pewien okres tylko książki o górach. Zawsze zastanawiałam się co ludzi ciągnie w góry. Każda może być niebezpieczna, od Śnieżki po K2.
    Jakim pasjonatem trzeba być i jak bardzo kochać góry, aby tam iść, nieraz po śmierć.
    Joasiu piękny tekst, piękne wspomnienia, piękne zdjęcia !
    Jestem pod wrażeniem !
    Pozdrawiam serdecznie 🙂

    1. Bardzo dziękuję Irenko za tak piękny komentarz. Nie znam tej książki ale chętnie ją poszukam i przeczytam. Dla mnie góry to jak powrót do domu. Tam czuję się u siebie i szczęśliwa. Nie potrzeba mi ani odwagi ani adrenaliny. Owszem, w górach wielu zakończyło swoje życie, ale jestem przekonana, że każdy z tych ludzi szedł w wysokie góry po życie, spełnienie marzeń, przekroczenie swoich granic a nie po śmierć.
      Pozdrawiam cieplutko 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *