Tytułem wstępu.
Ten tekst na pisałam 6 lat temu, kilka dni po wypadku. Zdjęcia robione telefonem, bo wtedy nie miałam aparatu, a nie wrócę już tam więcej. Chciałam podzielić się z Wami przeżyciami. które cały czas są we mnie żywe. Znowu chodzę po Tatrach zimą, ale tylko w miejsca, które czuję,że są dla mnie bezpieczne. Od tamtego czasu nienawidzę adrenaliny w górach, strachu, ryzyka. To było traumatyczne przeżycie.
Zapraszam do tekstu, jest dość długi, ale mam nadzieję, że wytrwacie do końca 🙂
To był taki piękny dzień!
Już poprzedniego dnia było wiadomo, że będzie ciepło, bezchmurnie, idealnie. W sumie mogłam zostać w domu, popilnować psów, może posprzątać albo sobie coś uszyć bo szafa pusta ale nie darowałabym sobie tego, że niebo niebieskie, ptaki ćwierkają, ludzie wyrozbierani chodzą, a ja w domu….
Ja w domu w czasie gdy za oknem idealne warunki na wędrówkę? O nie !!! To ostatnia szansa, żeby jeszcze odwiedzić Tatry w zimowej odsłonie.
Wyjechałam z Nowego Targu dość późno, żeby psiaki nie były same zbyt długo. Ada miała wrócić ok 17-ej, więc przez te kilka godzin bez człowieka nic im nie będzie. O 11-ej dotarłam do Kościeliska. Dość późno, więc zapłaciłam połowę stawki za parking i poszłam na szlak. Nikomu nie muszę opowiadać jaka piękna jest Dolina Kościeliska. Niczym parkowa aleja.
Wprawdzie mocno przerzedzona przez halne wiatry, ale niczym to nie umniejsza jej urody. Krystalicznie czysty potok, urocze mostki. A widok na niedostępne szlakami Kominiarski Wierch, Tomanową Przełęcz i Wysoką Turnię jest piękny. Zwłaszcza teraz -wiosną, gdy pozostają nieliczne płaty śniegu w dolinach a szczyty są jeszcze okryte zimową bielą.
Po drodze kwitną krokusy i kaczeńce a w płytkim rozlewisku zadomowiły się zapewne na krótko żaby. Doglądają swoich jeszcze ukrytych w jajeczkach maluchów i śpiewają tak głośno ale tak przyjemnie, że aż chce się krzyczeć: Wiosna ach to Ty!!!!.
Hala Ornak
Ludzi dziś niewiele. Wycieczka emerytów w bardzo podeszłym wieku i kilka innych osób siedzących przy schronisku na Hali Ornak, to wszystko. Pięknie, ciepło, lisek – chytrusek próbuje żebrać o cokolwiek do jedzenia. Niestety zostaje przegoniony. Ktoś powiedział, że poprzedniego dnia ugryzł turystkę i zrobił się popłoch. A on taki jakiś wyleniały, osowiały….. uciekł skoro go nie chciano. Popatrzyłam na Bystrą na wprost, na szlak na Ornak i stwierdziłam, że mam wystarczająco dużo czasu, żeby wejść na szczyt i zejść przed zmierzchem. Najwyżej noc mnie złapie idąc dnem doliny, co nie będzie niczym strasznym zważywszy na prostą drogę, wyasfaltowaną. O czołówce nie zapomniałam, więc pełna nadziei na piękne widoki zwłaszcza Tatr Zachodnich ruszyłam w drogę :).
Szlak na Ornak
Szlak na Ornak do najprzyjemniejszych nie należy, trzeba pokonać 750 m przewyższenia. Ścieżka wiedzie przez większą część mocno pod górę przez las do Przełęczy Iwaniackiej. Dalej jest jeszcze bardziej stromo. Nigdy nie szłam tutaj zimą. Latem stok jest wytrawersowany i chociaż jest stromo i setki schodów po wielkich głazach to szlak należy do bezpiecznych, chociaż męczących. Niestety zimą nie było trawersów i wydeptana droga wiodła po prostu na wprost. Śnieg zmrożony, czasem część się osuwała lekko, ale wdrapałam się na górę. Widziałam ślady w górę i w dół. Skoro inni tędy chodzili, to ja też dam radę. Na grani ledwie kilka osób. Niektórzy zrezygnowali z powrotu tą samą drogą. Może od początku mieli taki plan, by zejść do Chochołowskiej Doliną Starorobociańską? A może myśl o zejściu tą stromizną mroziła im krew w żyłach? Tego już się nie dowiem. Widoki okazały się być przednie…….
Wewnątrz czułam cały czas niepokój- jak ja zejdę ? Byłam bardzo zmęczona, na grani wiał mocny, wychładzający wiatr. Usiadałam na suchym kamieniu, wypiłam gorącą herbatę, zjadłam pyszności jakie sobie przygotowałam w domu na tą okazję. Uczta w pięknych okolicznościach przyrody.
Zbliżała się 16-ta. Pora wracać, jeśli przed siódmą chcę być na dole. Niechętnie ale spakowałam wszystko do plecaka, naciągnęłam mocniej buffa na czoło, kijki w łapki i w drogę.
Wypadek.
Najpierw przedzieram się przez kosodrzewinę, a potem stromą drogą w dół. Jakiś nieznany strach cały czas mnie dręczył, ale powoli, krok po kroku schodziłam po poprzednich śladach. Widziałam „tory” kogoś zjeżdżającego na pupie.
W grupie która schodziła przede mną zauważyłam wcześniej chłopaka z czekanem.
-Może ćwiczył dupoślizg -pomyślałam…
-Szkoda, że nie wzięłam swojego, może byłby to sposób, by poćwiczyć kontrolowany zjazd?
Tak sobie rozmyślając trafiłam na dość wysoki „schodek”. Usiadłam na pupie i delikatnie zsunęłam się niżej. Nieraz tak sobie pomagam przy stromych zejściach, ale teraz poszło coś nie tak. Mimo raków nogi nie poczuły oparcia poniżej. Zaczęłam się powoli ześlizgiwać. Próbowałam zatrzymać się wbijając palce w śnieg. Bałam się hamować nogami, bo czytałam ze raki potrafią nagle zablokować ślizg łamiąc nogi- a tego przecież nie chciałam. Wszystko na nic.
Pędziłam w dół coraz szybciej. Coraz większy strach we mnie. Nagle zobaczyłam wystający krzak. Pomyślałam, że wychylę się do niego, chwycę gałęzie, zatrzymam się, zwolnię….. i może to był błąd. Nie utrzymałam się na gałęziach, wyrwały się z moich dłoni niczym nitka, a ja przestałam zjeżdżać nogami w dół. Pod wpływem wychylenia i szarpnięcia gałęzi moje bezwładne ciało pędzące już na prawdę szybko, zaczęło się obracać wokół własnej osi. Raz po raz czułam jak uderzam o zlodowaciały śnieg to twarzą, to plecakiem na plecach. Krzyknęłam, ale nikt za mną ani przede mną nie szedł. Byłam sama, obracając się jak na karuzeli. Już nie tylko kręciłam się wokół własnej osi, ale raz po raz czułam, że moje nogi szybują wysoko a głowa w dół, potem na odwrót. Jak ja nienawidzę karuzeli, obracania się, ślizgania !!!! Czułam jak robi mi się niedobrze, zbiera się na wymioty, prawie tracę świadomość. Jak to dobrze, że powiedziałam dzieciom gdzie idę. Napisałam rano córce smsa,ze wybieram sie na Ornak. Może Ada zawiadomi kogoś, że tu jestem zanim zamarznę. Pewnie zaraz uderzę w drzewo, co dalej !?!?
Nie wiem ile trwało moje spadanie. Miałam wrażenie, że bardzo długo…. Na prawdę, bardzo długo. Już przestałam się bronić, nie osłaniałam twarzy, leciałam niczym szmaciana lalka odbijając się na występach jak piłka. Spadając nawet nie czułam bólu.
Nagle poczułam, że jakby wolniej wirował świat. Leżałam na plecach, obracając się jak bączek. Resztką świadomości udało mi się odwrócić na brzuch, wbić palce w lód, wyhamować. Dłonie całe we krwi, sine, podrapane, usta spuchnięte, twarz pali jak po darciu papierem ściernym. Leżę, nie ruszam się…. o jak dobrze….żyję !!!!. Próbuję wstać, osuwam się znowu. Wbijam mocno raki w śnieg, klękam. Już dobrze.
Plecak na miejscu, pełno śniegu pod ubraniem, jestem cała mokra. Zgubiłam kijki i nakrycie głowy, okulary też przepadły, ale żyję! Nogi całe, to dobrze. Telefon jest.
Ubranie na mnie jakieś poprzekręcane. Nie mogę poprawić bluzy, spodni. Boli mnie prawa strona. Dotykam żeber, ręki. Wszystko chyba całe. Ale moja twarz, jak piecze. Może to głupie ale zrobiłam sobie zdjęcie. Boże jak ja wyglądam! Jakby mi 20 lat przybyło! Wystraszona, poraniona. We włosach kawałki lodu, oko puchnie, twarz poszarpana… niczym ofiara przemocy domowej. Masakra! To wszystko nie ma znaczenia. Najważniejsze, że żyję !!!!
Pomocy!!!
Teraz dopiero przychodzi mi do głowy myśl o tych co zostali w górach na zawsze. Krzyś spadając mógł czuć to co ja. Tylko że mi się udało! Opatrzność, Anioł Stróż, Świat mają jeszcze dla mnie mnóstwo zadań. Jeszcze nie pora na mnie. Widmo Brockenu widziane kilka razy, może jednak zapewniło bezpieczeństwo?
Do Przełęczy Iwaniackiej już niedaleko. „Zaoszczędziłam” jakieś pół godziny drogi. Mogę iść, więc idę dalej. Boję się, że znowu upadnę. Ten lód taki twardy, nie czuję żeby raki wbijały się jak należy. Idę powoli, bardzo ostrożnie. Głupio byłoby teraz znowu upaść, złamać coś. Do schroniska na Hali Ornak docieram o 17.30. Proszę o pomoc w zejściu na parking. Widziałam, że jest tam samochód, może mi pomogą ???? Niestety mój wygląd nie robi na nikim wrażenia, moje prośby też.
-Przecież mogę chodzić, to sobie dojdę albo mogę wezwać TOPR – usłyszałam od obsługi.
-My już dzisiaj nie zjeżdżamy- dodała pani za ladą.
No cóż. Bezduszność ludzka to nic nowego. Przykro mi, dziękuję za taką radę, idę….. Chwilę później jedzie auto ze schroniska, pomyślałam, że może zastanowili się, pomogą jednak…. macham……ale nie zatrzymują się. Roześmiana trójka mężczyzn odmachuje i jedą dalej.
Droga powrotna na parking.
Czuję się coraz gorzej, zwłaszcza psychicznie. Dogania mnie para z Gdańska, zagadują, rozmawiają, byle uprzyjemnić mi drogę na parking. Upewniają się, że mogę jechać i odchodzą.
A we mnie jest jeszcze tyle adrenaliny, że nawet nie zauważyłam do końca w jakim jestem stanie. Jeszcze myślę, że jutro pójdę do pracy. Dałam radę dojechać do domu. Żyję! – To najważniejsze.
W domu.
W domu oglądam siebie – oko puchnie, strupy robią się na twarzy, zimno mi. W nocy nie mogę spać, mam dreszcze i chyba wysoką temperaturę. Oblewa mnie zimny pot, strach, napięcie opada, a ja nie mogę się już ruszać. Boli mnie całe ciało, wychodzą nowe siniaki, łydka pocięta rakiem, dziury jakby wbijano w nogę gwoździe. Prawa strona mało sprawna, pierś boli strasznie. Już myśl o pracy nie jest taka oczywista, jadę na pogotowie. Na szczęście nie mam nic złamanego, oprócz morale.
Gdy tylko zamknę oczy, znowu wiruję na śniegu.
Góry, moja miłości, wrócę do was w letniej odsłonie, teraz za bardzo się boję.
Czy to błąd, że byłam sama. Pewnie tym razem tak. Zwykle czuję się w górach bezpiecznie, bo zawsze spotykam wiele osób na szlaku. Zawsze jest szansa, że w razie czego ktoś wezwie pomoc. Nie muszę być w górach z kimś kogo znam skoro nigdy tam nie jestem sama. Ale tym razem byłam. To ja ostatnia schodziłam z Ornaka. Za mną już nikt nie szedł, nikt nie wychodził w górę. Czy doczekałabym ranka w razie czego?
Zwykle po powrocie z gór wspominam jak było pięknie. Oglądam zdjęcia, cieszę się ze szczęścia jakie mam mieszkając w tak pięknym miejscu. Teraz tylko zdjęcia przypominają o tym, że było pięknie…. pamiętam tylko drogę w dół.
Ale wiem, że nie zrezygnuję z gór. To był po prostu wypadek a strachowi muszę spojrzeć w oczy i go pokonać 🙂
W Tatry powracałam etapami. Wspaniali ludzie pomogli mi przełamać strach. Powoli wracam też w Tatry zimą. O mojej ostatniej wędrówce w sąsiedztwo Ornaka na Trzydniowiański Wierch możecie przeczytać TUTAJ. Dziękuję, że dotrwaliście do końca mojej opowieści.
Czytałam i miałam dreszcze.
Czułam jakbym spadała z Tobą i dosłownie wszystko mnie bolało.
Straszne przeżycie i jeszcze ta ludzka bezduszność w schronisku.
Takie wypadki uczą pokory do gór. Adrenalina puszcza wiele godzin później, przychodzi ból i strach. Na zdjęciu wyglądasz strasznie, wyobrażam obie co przeżyłaś. Dobrze, że wszystko się skończyło bez poważniejszych konsekwencji. Miłość do gór sprawia, że mimo wszystko do nich wracamy.
Piękne zdjęcia i piękny tekst, chwytający za serce.
Pozdrawiam serdecznie Joasiu :-))))
Irenko, to było okropne przeżycie i obym już nigdy takiego nie zaznała. To okropne zdjęcie pokazuje doskonale mój strach i przerażenie a do schroniska na Hali Ornak od tamtej pory nawet nie podchodzę.
Joasiu – czułam dokładnie to co Irenka. Aż mnie ściskało w żołądku, kiedy to czytałam. Bałam się, czym to się skończy. Ach te góry. Takie piękne. Takie niebezpieczne. Dobrze, że obyło się bez cięższych uszkodzeń ciała. Oby już zawsze góry obdarzały Cię tylko pięknymi doświadczeniami! To jedno ciężkie zdecydowanie wystarczy! :*
Wypadki zdarzają się wszędzie. Ten nauczył mnie jak ważna jest pokora wobec gór. W dolinach już była wiosna, na szczycie śniegu jak na lekarstwo a jednak stok przykryty grubą warstwą zlodowaciałego śniegu jest bardzo niebezpieczny. Po tym zdarzeniu jeszcze bardziej cenię sobie bezpieczeństwo i spokój. Nie potrzebne mi ryzyko. Ale kocham góry całym sercem, tam czuję się mimo tego wypadku jak w domu. Bardzo dziękuję Ci za Twój komentarz Moniczko 🙂
Co za historia…jak to trzeba non stop być czujnym podczas wędrówek. A czasami i „czujność” nie pomoże jak się postawi nogę, odruchowo, nie tam gdzie trzeba. Asiu, Twoja historia upewniła mnie, że góry zimą nie są dla mnie (chyba, że na narty ;)).
Na szczęście góry to nie tylko Tatry. Białe Beskidy są bajkowe 🙂 Ale od tamtej przygody boję się Tatr zimą, chociaż są szlaki gdzie pójdę nawet w Tatrach np. Kieżmarska Dolina albo Grześ. To jest nadal dla mnie spora trauma, mimo, że minęło tyle lat. Dla mnie to zima powinna trwać dwa miesiące tylko w górach :))))) Za to wrześniowo- październikowa jesień przynajmniej 4 miesiące :)))) Dziękuję Ci za komentarz i cieplutko pozdrawiam z mroźnego Podhala 🙂 .