Tym razem zapraszam na Słowację i Kozi Kamień – kolejny szczyt w Koronie gór Słowackich. Kozi Kamień jest najwyższym szczytem pasma Kozich Grzbietów Jestem tu drugi raz i na pewno niedługo opiszę szlak którym szłam poprzednio. Teraz opowiem Ci o szlaku, na który najczęściej się natkniesz w strefie górskich blogów. Mam nadzieję, że moja odsłona przypadnie Ci do gustu, zwłaszcza że nikt nie wspomina o jednej z atrakcji. Ale o niej będzie na końcu.
Swit- początek wycieczki na Kozi Kamień.
Miasto Świt ale nie musisz się zbierać skoro świt, żeby tu przyjechać :). Wycieczka jest niedługa ale bardzo atrakcyjna. Poza tym, patrząc na Tatry, słońce mamy za plecami, więc każda pora będzie dobra na piękne zdjęcia :).
W miejscowości Swit kierujemy się na Łopuszną Dolinę. Tutaj kierowcy niech uważają, bo spotykamy sporo rowerzystów. W pobliżu tras rowerowych nie brakuje. Jedziemy tak ok 2,5 km aż dojeżdżamy do kompleksu narciarskiego Łopuszna Dolina.
Parking
Z zaparkowaniem nie ma żadnych problemów. Przy rozejściu dróg są oznakowane, bezpłatne miejsca parkingowe. Poza tym droga jest bardzo szeroka, więc ostatecznie można stanąć na poboczu, albo podjechać pod sam ośrodek sportowy gdzie są płatne parkingi i restauracja.
Mimo, że miejsce wydaje się być centrum narciarskim i rowerowym to jest dość pusto i spokojnie. Oprócz wspomnianej restauracji nie było otwartych żadnych punktów gastronomicznych.
Zielonym szlakiem.
Zaraz za ośrodkiem sportowym odchodzi zielony szlak na Kozi Kamień. W lewo natomiast odbija szlak rowerowy.
Zielony szlak może nie jest zachwycający widokowo, bo cały czas idziemy drogą leśną ale w pewnym miejscu jesteśmy już wystarczająco wysoko, by zza pobliskich wzgórz zobaczyć Tatry.
Ale nie narzekam 🙂 . Idę znowu z córką <3 więc niedługo może okazać się, że zamiast hasztagu #samawgórach będę umieszczać #wgórachzAdą 🙂 zwłaszcza, że to trzecia wspólna wycieczka w czasie ostatniego tygodnia 🙂
Idzie się bardzo przyjemnie, las jest piękny, soczyście zielony a złośliwe muchy jeszcze nie są w swojej zwykłej gotowości do dokuczania mi na szlaku. Tym razem miałam ze sobą spray na owady, ale nie był niezbędny. Za to ile motyli latało koło nas!
Niebieskim szlakiem na szczyt.
Po jakiejś godzince, od zielonego szlaku odejdzie niebieski na sam szczyt i tu zaczynają się dopiero cudne widoki. Początkowo idziemy jeszcze lasem. Cały czas nabieramy wysokości ale bez szaleństwa 🙂 spacerkiem, tempem jednostajnym. A tu nagle zarośla się kończą i trawiasta ścieżka też.
Teraz trzeba uważać jak się idzie, bo nie dość ze stromo, to jeszcze piarżyście. Za to jakie widoki się rozlegają !!! Szok i niedowierzanie. Cała panorama Tatr, Tatry Niżne, Wielki Chocz. Podejście nie jest długie, ale i tak co chwilkę zatrzymuję się by nacieszyć oczy widokami i zrobić kolejne zdjęcie. Najpiękniejsze oczywiście 🙂
Grań przed szczytem.
O ile rozległość widoków zachwyca, to w momencie gdy wychodzimy na grzbiet Koziego Kamienia jesteśmy oczarowane. Nie umiem nazwać wszystkich szczytów wokoło, ale czy to jest potrzebne? Rozpoznaję Kralovą Holę, zaśnieżony Dumbier, szczyty tatrzańskie, Góry Choczańskie. Bo miejsca, gdzie byłam jest mi łatwiej zapamiętać.
Ale czy ja muszę znać je wszystkie? Nie jestem przewodnikiem górskim z uprawnieniami do oprowadzania wycieczek. Jeszcze zdarza mi się, że ktoś chce mnie zawstydzić nieznajomością topografii w stopniu eksperckim 🙂 Ale moim zadaniem jest utrwalić te chwile które przeżyłam na szlaku, zatrzymać obrazy, przestrzec przed niebezpieczeństwem i uczulić na moim zdaniem warte zauważenia szczegóły. Jeśli to jak i co opisuję, jest dla Ciebie wartościowe, to jest mi niezmiernie miło.
Cieszy mnie, kiedy idziesz moim śladem i dajesz mi znać o swoich odczuciach. Do poczucia szczęścia i spełnienia nie muszę nazwać każde wzniesienie, aczkolwiek jestem dumna z siebie, że jestem w tym coraz lepsza 🙂
Kozi Kamień.
I w takim pięknym otoczeniu zdobywamy Kozi Kamień. Sam szczyt nie jest aż tak widokowy jakbyśmy się spodziewali po drodze. Właściwie Tatry i Tatry Niżne są zasłonięte drzewami, za to roztacza się piękny i w sumie nieznajomy widok na wschód. Przeczytałam na innym blogu ( My na szlaku) że widać stąd Beskid Sądecki, więc i Pieniny i odwiedzany nie tak dawno Wietrzny Wierch. I znowu sobie myślę, że warto by było ściągnąć sobie aplikację, która opisuje wszystkie widziane szczyty 🙂
Uważam, że nawet jeśli nie wiem dokładnie na co patrzę to i tak mogę się zachwycać, podobnie jak piosenką której tekstu nie rozumiem 🙂 🙂 🙂
Na szczycie spotykamy kilka osób, ale chociaż jest to majówka, długi weekend, to ludzi jak na lekarstwo. Wystarczająco dużo, by nie bać się dzikości natury i wystarczająco mało by poczuć samotność.
Zjadamy nasz prowiant i przyglądamy się motylom. Udaje mi się nawet jednego z nich sfotografować. Był ogromny! Tak na oko wielkości połowy dłoni! Razem z innym mniejszym najwyraźniej bawili się „płynąc” z wiatrem, bo ich ruch i trasy lotu były powtarzalne. Kocham takie sytuacje <3.
Zejście żółtym szlakiem.
Gdy byłam tu pierwszy raz schodziłam ze szczytu dalej niebieskim szlakiem a potem rowerowym wracałam na miejsce startu. Tym razem chciałam wypróbować najczęściej opisywany wariant.
Początkowo wracamy po własnych śladach do rozejścia szlaków. Mając teraz z przodu Tatry i bezkresne obrazy Ada wpada na pomysł Korony Gór Słowacji. Skoro w ten sposób można odkryć Kozi Kamień, kto wie jakie jeszcze niespodzianki górskie nas czekają. Chociażby Mincol, który okazał się być odkryciem majówki 2024 🙂
Bałam się, że te piarżyste zbocze mnie pokona, ale nie było tak źle 🙂 Szybko zeszłyśmy do rozejścia szlaków i skręciłyśmy w lewo w zielony a potem żółty. I teraz to ja się wcale nie dziwię, że ludzie wybierają ten wariant. Tędy jest troszkę dłużej ale za to jak pięknie. Raz po raz otwierają się nam okienka widokowe.
Niech Cię nie skusi żaden skrót. Najpiękniejsze doznania ciągle przed nami. Gdy dochodzimy do ogromnej hali wzdłuż której biegnie szlak to wyrywa nas z butów 🙂 Nie wiem czy to magia wiosny tak działa, śpiew ptaków i soczysta zieleń? W dodatku pogoda jak na zamówienie z widocznością przepiękną, wyraźną.
Łopuszna Dolina
I tak dochodzimy do drogi rowerowej dnem Łopusznej Doliny. Obydwie jesteśmy zachwycone, chociaż Ada chyba trochę mniej, bo bardzo często, może zbyt często 😉 zatrzymuję się, podglądam życie przyrody niczym w National Geografic.
Nie wiem czy tak jest o każdej porze roku ale najpierw towarzyszy nam potok, który wije się niczym wstążeczka. Tylko z drona widziałam wcześniej takie zdjęcia rzek. Raz po raz rzeczka wylewa zatrzymana tamą tworząc stawiki w których pływają kaczki. Im dalej idziemy tym więcej dopływów a rozlewiska jeszcze większe. Wyobrażam sobie, że latem mogą tu być chmary komarów ale teraz nic nam nie dokucza 🙂
Chociaż staram się być cicho to żaden bóbr nie wypływa. Za to cały ekosystem jest niezwykle interesujący. Dobrze byłoby iść z kimś kto zna się na naturze i umie opowiedzieć o życiu stworzeń na rozlewisku. Patrzę, przyglądam się, widzę że trwa tu intensywne życie, ale nic nie rozumiem 🙂 . Czuję tylko, że to jest fascynujące.
I tak dochodzimy na parking. Wycieczka nie jest długa, ale bardzo piękna i godna polecenia. Przed nami jeszcze droga do domu z widokiem na Gerlach. To był piękny dzień 🙂
Trochę statystyki
Dystans | 12,5km |
Czas przejścia | 4,5 h |
Trudność | Łatwa wycieczka |
Przewyższenia | 490m ↑↓ |