„Chłopki opowieść o naszych babkach” Joanna Kuciel-Frydryszak

Chłopki Joanna Kuciel-Frydryszak

Słyszałam o tej książce od miesięcy. „Chłopki” stały się tematem wielu rozmów, wręcz nie wypada nie znać tej pozycji. Więc i ja się za nią wzięłam. 470 stron maczkiem pisane minęło szybko, ale wrażenia pozostaną na bardzo długo.

Czytałam z wypiekami na twarzy o losach kobiet wiejskich pierwszej połowy XX wieku jakby to była zamierzchła przeszłość, skansen fascynujący i przerażający zarazem. Tak odległy, że nie może być prawdziwy. Aż nagle uświadomiłam sobie, że to opowieść o mojej babci Julii !!!! Jak to możliwe! Moja babcia zaczytana w książkach, piekąca najlepszy sernik na świecie, czekająca na mnie z obiadem. Ta która broniła mnie przed rodzicami, która znała historię świata lepiej niż niejeden historyk. Jak to możliwe, że tak okrutne czasy były jej udziałem?

Okrutne wydają się nam teraz, kiedy tak dużą uwagę zwracamy na własne szczęście, edukację, miłość, relacje. Wtedy to był standard na wsi. Nikt nie pomyślał nawet że można żyć inaczej i tymi wartościami nasiąkały pokolenia.

A jak było 100 lat temu na polskiej wsi?
Gdybym jakimś cudem trafiła do tych czasów najpewniej nie wytrzymałabym nawet roku. Nie chcę streszczać książki, bo namawiam bardzo do zapoznania się z nią. A co tam znajdziesz? Listy, zdjęcia, relacje osób dla których ten świat był codziennością.

Chłopki, więc autorka skupia się na pozycji kobiet, a także dziewczynek. Niewiele poznajemy faktów o mężczyznach, a jeśli już, to te mało pochlebne.

Dzieci.

U nas rodzą matki po to, by było co chrzcić i grzebać. Rodzić jest zasługą, a grzebać faktem tak zwyczajnym, że mniej się na śmierć dziecka zwraca uwagę niż pożal się Boże na padnięcie bydlęcia.

Dzieci były mniej warte niż inwentarz. Sporo maluszków umierało przy porodzie i w pierwszych latach życia, nie mówiąc o aborcjach. Od najmłodszych lat pracowały pasąc najpierw gęsi a potem krowy. Nierzadko były ofiarami molestowania seksualnego, czym rodzice nie interesowali się wcale. Gdy miały szczęście pozwalano im na 4 lata nauki ( moja babcia właśnie tyle chodziła do szkoły ) ale frekwencja była tak marna, że analfabetyzm był powszechny. Jak tu iść do szkoły w łachmanach i bez butów ? Jak iść do szkoły i być darmozjadem kiedy tyle prac czeka a rodzice wymagają bezwzględnego posłuszeństwa?

.. dom chłopskiego dziecka to szkoła oschłości.

Dzieci się chowało, a one tą oschłość przekazywały swoim dzieciom. Mam wrażenie, że dopiero moje dzieci pozbędą się w 100 % tej cechy. To nie znaczy, że się zupełnie nie kochało dzieci. Jedzenie było najwyższą formą okazania czułości wobec nich. Nikt ich nie przytulał, nie ocierał łez, więc sami nie umieli w dorosłym życiu okazać czułości. Potrzeba pokoleń by to zmienić….

Brak uczucia w życiu rodzinnym wywołuje ogólną nieczułość dzieci, brak współczucia dla cudzego bólu, nieszczęścia, kalectwa.

Jedzenie na wsi

Wydawałoby się, że hodując zwierzęta, uprawiając pole swoje i „panów” można było liczyć na pełny brzuch. Nic bardziej mylnego. Krowa była skarbem, to ona żywiła rodzinę, to dzięki niej mogli czuć się zamożnymi. O nią dbało się najbardziej, bo jej strata była większa tragedią niż śmierć bliskich. Mięsa prawie nie jedzono a warzywa ograniczano do ziemniaków i kapusty plus kasza. Tak niedoborowa dieta i przepracowanie sprawiały, że rzadko kto dożywał starości.

Chłop je kurę, gdy zachoruje albo gdy kura jest chora.

Ale i środowisko wiejskie było bardzo oporne na nowinki uprawowe. Ogórki, pomidory, dynie…. po co komu takie dziwne rośliny. Powstawały spółdzielnie w których uczono kobiety jak gotować, szyć, uprawiać bardziej nowocześnie ziemię. Ale to co dla miejskiego człowieka było noszeniem pomocy, dla wsi było często marnowaniem czasu. Ale kropla drąż skałę, powoli świat wiejski zaczął się zmieniać a dziewczyny nabierać nowych umiejętności: uprawy lnu i przedzenia go, szycia i bardziej urozmaiconego gotowania.

Zamążpójście.

Dziewczyna była towarem. Rzadko pozwalano sobie na luksus związków z miłości. Normą były małżeństwa aranżowane. Wartością kobiety był jej posag. Częste były małżeństwa młodych kobiet z dużo starszymi gospodarzami, zwłaszcza jeśli ci zostali wdowcami. Żałoba nie trwała długo, ktoś musi się przecież zająć polem, domem, dziećmi.

Nierzadko kobiety wyjeżdżały na Saksy do pracy. Ciężko pracowały we francuskich i niemieckich gospodarstwach. Ich liczbę możemy brać w milionach! Niektóre cierpiały z przepracowania , molestowania i podłego traktowania. Inne wreszcie zaznały dobroci, zobaczyły że świat może być lepszy, smaczniejszy, bardziej kolorowy a relacje czułe. Te nowinki przywoziły do domu. Zdarzało się że zostawały za granicą na zawsze.

Im bardziej gosposia wiejska cierpi z powodu zmęczenia, przemocy, samotności, nieleczonych chorób, tym bardziej szuka ulgi w religii i tym mniej się buntuje. Formatowanie katolickie programuje ją na cierpliwą, wytrzymałą i ufającą, że jej ból i wysiłek zostaną nagrodzone w życiu wiecznym. Od kobiety wiejskiej wymaga się, aby była męczennicą.

Religia

Kościół i księża katoliccy byli największymi autorytetami na wsi. Wszystko co powiedzieli było świętą prawdą i nie kwestionowano tego. Ale polska wieś to nie tylko katolicy. Społeczność żydowska była tu ogromna. To Żydzi zajmowali się handlem, prowadzili gospody. I dlatego gdy nastał Wielki Kryzys to ich obwiniano o biedę jaka nastała. Zaczęto buntować polskich chłopów przeciwko społeczności żydowskiej, nastały akcje przemocy wobec nich. Wręcz na mszach i w katolickich gazetach z nazwiska wytykano i piętnowano tych , którzy choćby kupili drobnostkę u Żyda. Trzeba było się mieć na baczność, donosicieli nie brakowało.

Zmiany.

Zmiany to dopiero powojenna historia. Nie następowało to łatwo. Jak to mówi ludowe przysłowie: wsi z człowieka nie wyrzucisz. I co z tego, że masowo zaczęto imigrować do miast, uczyć się zdobywać wykształcenie. Kompleks wiejski pozostaje żywy i to bardzo widać w pokoleniu moich rodziców.

Oto mamy polską chamofobię – traktowanie chłopów i wszystkiego co wiejskie jako czegoś gorszego, wstydliwego. Jeżeli ludziom daje się ciągle do zrozumienia, że są gorsi, nawet jeżeli ktoś jest inteligentem najwyższego stopnia – profesorem, ale pochodzenia chłopskiego to pozostaje inteligentem zza stodoły. Czy tacy ludzie nie mogą mieć kompleksu??

Mogłabym o tej książce opowiadać długo, poruszyłam tylko kilka kwestii. Czytałam ją jakby opisywała rzeczywistość z innego świata, niemożliwego by istniał . Dlatego tym bardziej szokujący jest fakt, że był to świat mojej babci Julii. Czasami coś o tym wspominała o swoim dzieciństwie, o wojnie, ale ja byłam za młoda by ją uważnie słuchać 🙁 Teraz już jej nie ma, a wraz z tą książką wracają urywki rozmów z nią.

Dzięki niej bardziej zrozumiałam także moich rodziców, ich wartości, to jaki mieli do mnie i mojej siostry stosunek. Wiele klocków znalazło swoje miejsce.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *