Wołosate- Rozsypaniec- Halicz- Tarnica- Szeroki Wierch- Ustrzyki Górne.
Bieszczady… Bieszczadzkie anioły, niedźwiedzie, wilki, samotność.
Nie chcę tu pleść komunałów w stylu, że pierwszy raz się tutaj przyjeżdża a potem już tylko wraca. Bo niby co to znaczy? Można to powiedzieć o każdym miejscu do którego przyjeżdża się kolejny raz. Więc dlaczego Bieszczady są tak bardzo wyjątkowe? Przyjechałam tu po raz piąty ( nie licząc corocznych wakacji z rodzicami w dzieciństwie).
Co mnie ciągnie w Bieszczady? Zwykle byłam tu poza sezonem, wtedy odludność tej krainy jest niepowtarzalna. Nie ma tu koncernów paliwowych, Lidla, często zasięgu, a nawet komunikacji. Możesz jechać dwadzieścia kilometrów nie spotykając po drodze nie tylko żadnego auta, ale nawet domu. Często gdy pojawia się znak drogowy wsi okazuje się, że jest tu raptem kilka domów oddalonych od siebie o kilkaset metrów. Nachodzi mnie wtedy pytanie: jak tak się żyje? Jest to wspaniałe na wakacje, ale jak tak się żyje dzień po dniu, rok cały…..Czy chciałabym tak? Czy TY chciał(a)byś tak żyć?


Czy to jest koniec świata?
Mam tu poczucie bycia na końcu świata, chociaż to tylko koniec Polski. To ten cypelek na dole po prawej stronie mapy, gdzie stykają się z nami Ukraina i Słowacja. To jest także miejsce, gdzie idąc w góry możesz nie spotkać nikogo przez cały dzień, a ze szczytów i połonin nie zobaczysz krańca gór, ani siedlisk ludzkich. Jest szansa zgubić się tak mocno, że wyjdziesz stąd dopiero po kilku dniach wędrówki. Brzmi dobrze 🙂 Trochę pięknie, trochę straszno, jeśli wziąć pod uwagę możliwość spotkania niedźwiedzia.
Ale może czas przejść do szlakowych opowieści 🙂
Zatrzymałam się w Rezerwacie Ustrzyki Górne. To mój pierwszy raz z bookingiem i trafiłam w dziesiątkę. Do tej pory nocowałam bardzo budżetowo i skromnie, żeby nie powiedzieć survivalowo 🙂 A tu poszłam w luksusy 🙂 za przystępną cenę. W centrum Ustrzyk Górnych, trzy minuty do przystanku, ciepło, przytulnie, pięknie. Polecam i sama jeszcze chętnie skorzystam. Wygląda jak reklama albo współpraca ale niestety właściciel nawet nie wie o moim istnieniu w cyber przestrzeni. Chwalę bezinteresownie 🙂
Pierwszego dnia i w kolejnych z resztą też poszłam w klasykę. Rozsypaniec, Tarnica, Bukowe Berdo, Rawki. A oto pierwsza część bieszczadzkich opowieści, nie licząc wizyty na Łysuli po drodze , którą bardzo polecam.

Wołosate.
Gdy przyjechałam wieczorem do Rezerwatu byłam już tak zmęczona, że nie miałam sił podejść na przystanek sprawdzić rozkład jazdy. Nie byłam zmęczona Łysulą, ani nawet prowadzeniem auta. Co to jest 280 km i 5 godzin jazdy dla mnie. Ale spadł niespodziewanie śnieg i toczyłam się wolno zaśnieżonymi, nieskalanymi oponą żadnego auta serpentynami. Wypatrywałam pośród białej drogi pobocza, kiedy śnieg gęsto zasłaniał wszelkie widoki. Tylko prognozy słonecznych kolejnych dni trzymały mnie przy życiu. Gdybym wypadła zza zakrętu do rowu dopiero rano ktoś by mnie znalazł jadąc do pracy.
Byle nie stracić panowania nad kierownicą….
Udało się 🙂
Rozkład jazdy.
Rano powitały mnie słońce, błękitne niebo i ptaki na tarasie. Właściciel Rezerwatu sugerował by poszukać rozkładu jazdy na e-podróżniku albo polegać na busach. Z busami w Bieszczadach już miałam nienajlepsze doświadczenia. W sensie, że ich nie ma 🙂 A jak są, to czeka się aż dotrą inni turyści albo płaci się za całe auto. W sezonie nie ma problemu, chwila moment i już bus jest pełny ale w marcu?… nie liczyłabym na to. Za to liczyłam na rozkład w e-podróżniku i nie zawiodłam się. Wg rozkładu autobus odjeżdżał o 7:07 a następny za kilka godzin.
Autobusem do Wołosatego
Byłam na przystanku kilka minut wcześniej. Zauważyłam, że do przystanku zbliża się kobieta z dziewczynką. Zapytałam, czy na pewno tu przyjeżdża o tej porze autobus, ale spłoszyła się bardzo, objęła ramieniem dziewczynkę i stanęła z nią na poboczu po drugiej stronie ulicy. Po chwili zawołała, żebym stanęła tu gdzie ona, bo autobus nie zajeżdża na przystanek. A może źle ją zrozumiałam, bo mówiła po ukraińsku (?). Autobus przyjechał punktualnie i nie zatrzymał się przy nas tylko jednak wjechał do swojej zatoczki po drugiej stronie ulicy.
Kierowca patrzył na mnie jak na zjawisko. Kto przyjeżdża końcem marca, w środku tygodnia w Bieszczady?!? Musi to być wariatka, nie inaczej…. Albo jakowaś inspekcja. Może dlatego prawilnie wjechał na przystanek. W środku była tylko jedna kobieta, najwyraźniej znajoma kierowcy. Dziewczynka usiadła na końcu autobusu, jej mama ją tylko odprowadzała i odeszła w swoją stronę. Ja usiadłam przy oknie w trzecim rzędzie. Do Wołosatego mamy 7 minut drogi.
Na końcowym przystanku wysiadłam tylko ja, nikt nie wsiadł …. Autobus po chwili odjechał a troje oczu uważnie wpatrywało się we mnie.

Przełęcz Bukowska.
Trasę już znałam z moich wcześniejszych bieszczadzkich eskapad. Na Przełęcz Bukowską miałam z przystanku w Wołosatym 8 km marszu drogą, dopiero potem szlak staje się typowo górzysty. Pewnie dłużyłoby mi się niczym Dolina Chochołowska w Tatrach, ale po obfitych opadach śniegu świat stał się tak bajeczny, że co chwilę przystawałam by zachwycać się oszronionymi drzewami, niemal granatowym niebem, wijącą się drogą. Ochom i achom nie było końca. Jakże byłam wdzięczna za to załamanie pogody dnia poprzedniego, za mróz i wiatr które utworzyły niesamowite konstrukcje lodowe na trawach i gałęziach. Za świeży, iskrzący się, bialutki śnieg i sople lodu zwisające z daszków wiat.


Na drodze jedynie wyraźne ślady opon wskazywały na obecność człowieka. To auto straży granicznej przejeżdżało tędy. W końcu to na Przełęczy Bukowskiej zaczyna się Ukraina, aktualnie w stanie wojny z Rosją. Wczoraj jadąc do Ustrzyk Górnych byłam zatrzymana i legitymowana. Po kilku latach od rozpoczęcia wojny łatwo o niej zapomnieć gdy pierwszy szok minął. Ale tutaj muszą być zachowane środki bezpieczeństwa. Przypominam sobie, że nie tylko niedźwiedzie są zagrożeniem.
Może to nieodpowiedzialne, że wtedy nie myślałam że cokolwiek może mi grozić. Zaślepiło mnie piękno krajobrazu i radość z bycia w Bieszczadach. Z lekkością przemierzałam szlak. Szybko minęły ponad dwie godziny i stanęłam przy rozejściu drogi i szlaku.


Punkt widokowy na Przełęczy Bukowskiej.
Przez całą drogę towarzyszyły mi pięknie rzeźbione stacje drogi krzyżowej. Od kilku lat pątnicy przemierzają ten szlak w piątek poprzedzający Wielki Tydzień wielkanocny. Od czasu stanu wojennego odbywały się wielkanocne drogi krzyżowe na Tarnicę ale od 6 lat uroczystość ta jest przeniesiona właśnie na ten szlak, tym samym bardziej dostępna nawet dla tych mniej górsko wprawionych a i pogoda ma wtedy mniejsze znaczenie.


Droga kończy się na Przełęczy Bukowskiej, jeszcze kilkadziesiąt metrów i napotkamy szlaban a przed nim piękne miejsce widokowe. Wiadomo, jeśli idziesz dalej w góry to widoki już nie będą Cię opuszczać, nawet bardziej rozległe, ale jeśli Przełęcz Bukowska jest Twoim celem to warto, bardzo warto podejść kawałek dalej.
To tutaj zawracają auta Straży Granicznej. Kiedy patrzyłam na bezkres gór przede mną myślałam o wojnie toczącej się gdzieś daleko dalej. Tutaj drzewa stoją w białej szacie, ptaki śpiewają, bo to przecież wiosna mimo chwilowego kaprysu pogody, a góry ciągną się i ścieżki na nich hen daleko, daleko…. Nie widać żadnych śladów ludzi, domów, dymu ogniska, odgłosów piły. Tylko cisza i piękno absolutne. Przyroda ma gdzieś nasze ludzkie wojny, żyje sobie w swoim rytmie. Nasze wielkie problemy są tyle warte co brzęczenie muchy. Tylko nam się wydaje, że władamy światem.





Rozsypaniec.
Na Przełęczy Bukowskiej jest nie tylko przygraniczne miejsce widokowe, ale też ubikacja i zadaszona wiata. Nie odpoczywam zbyt długo, bo spieszno mi iść w górę. Szlak jest przysypany ale doskonale widać którędy mam iść. Nie mogę przestać się zachwycać zamarzniętymi gałęziami i szafirowym niebem, niedługo pojawiają się pierwsze skały. Na Rozsypaniec z Przełęczy idzie się bardzo wygodnie. Początkowo szlak prowadzi ostro pod górkę, ale nie jest to męczące bo nie trwa to długo. Zanim mnie zmęczyło podejście minęłam jeden ze skalnych wierzchołków i potem powoli nabierałam wysokości. Na tak otwartej przestrzeni pojawił się wiatr. Dziś w miarę delikatny. I tak dotarłam sobie przyjemnie na Rozsypaniec. Zima mą tę wadę, że jest zimno, a jak do tego dochodzi wiatr to niestety nie ma jak przysiąść na dłużej, zjeść coś z najpiękniejszym widokiem. Rozsypaniec jest świetnym miejscem widokowym, ale tylko chwilę postałam i poszłam dalej, żałując że nie mogłam zostać dłużej.


Halicz.
Zejście z Rozsypańca było niezbyt przyjemne. Wprawdzie stromy odcinek jest bardzo krótki, ale uważnie musiałam stawiać stopy, żeby nie zsunąć się w dół. Nawet raczki nie dawały 100% bezpieczeństwa, ale razem z kijkami bardzo mnie wspomagały. Chociaż i tak czasami zapadałam się głębiej w śniegu.
Teraz zobaczyłam pierwszą osobę na szlaku. Jakaś postać właśnie schodziła z Halicza.
Z daleka wejście na Halicz przypomina podejścia na szerokie grzbiety Tatr Zachodnich. Wydawało się, że czeka mnie żmudne podejście, ale o dziwo poszło mi bardzo sprawnie. Minęłam się z chłopakiem z naprzeciwka, ciesząc się, że ktoś przetarł szlak po wczorajszej śnieżycy 🙂 Pamiętałam jak pięknie jest na szczycie z moich jesiennych wycieczek i rzeczywiście było cudnie, chociaż nadal nie było warunków by zostać na dłużej. Wiatr skutecznie zniechęcał do pozostania na szczycie.




Tarnica.
Z Halicza doskonale widać ścieżkę, którą będę dalej szła. Początkowo szlak obniża się, by potem łagodnie trawersować Kopę Bukowską. Tutaj udało mi się usiąść na którymś z głazów, które zaczynają powoli wysychać w ostrych promieniach słońca. Miejsce było osłonięte od wiatru, wręcz zaciszne. Jak miło było dłużej posiedzieć w cieple i wreszcie coś zjeść 🙂 Pamiętam jak jesienią cały stok pokrywały trawy sięgające do pasa, które szumiały na wietrze. Teraz te trawy stały na baczność zamarznięte. Aż dziwne, że nie łamały się od ciężaru lodowych igiełek. Siedzę w zachwycie w cichym miejscu, jest mi tak bardzo dobrze… mogłabym być bieszczadzkim próżniakiem wałęsającym się po połoninach 🙂

Przełęcz Goprowska.
W międzyczasie pojawia się grupa trzech młodych ludzi, więc szlak jest coraz lepiej przedeptany :). Ta trasa jest tak przyjemna, że trudno wyobrazić sobie piękniejszą górską włóczęgę. Żadnych technicznych trudności, nagłych ostrych podejść i zejść. A widoki są tak wspaniałe, że nigdzie takich nie doświadczysz. W dodatku cały czas otwarte przestrzenie. Minie jeszcze kilka godzin zanim wejdę w bukowy las.
Przełęcz Goprowska to miejsce gdzie odchodzi kolejny klasyczny bieszczadzki szlak, czyli na Bukowe Berdo. Ale o tym opowiem w kolejnym wpisie. Stoi tu samotne, zjawiskowe drzewo, któremu i jutro nie będę się mogła oprzeć. Tutaj też są ławeczki, ale kolejny postój planuję przy pobliskiej wiacie.

Wydaje się, że to mały, piękny domek stoi opodal otoczony teraz białymi wysokimi krzaczorami. Gdy podchodzę bliżej okazuje się że to turystyczna wiata. Zadaszona, stojąca na podwyższeniu, z ławkami w środku. Obok szumi strumień, z dachu zwisają kapiące sople. Stąd roztacza się piękny widok na trasę którą właśnie przeszłam. Jestem tu sama, dopiero gdy wychodziłam przyszło dwoje ludzi.



Przełęcz pod Tarnicą.
Wiele osób narzeka na schodki w Bieszczadach. Teraz idę jednymi z nich, które prowadzą na Przełęcz pod Tarnicą. Mnie osobiście one bardziej pomagają, ale ja nie mam kłopotu ani z kolanami ani z sercem i chodzenie po schodach jest dla mnie dużym ułatwieniem. Szybko docieram do Przełęczy. Tutaj krzyżują się szlaki z Wołosatego, mój i z Ustrzyk Górnych. W końcu Tarnica to najwyższy szczyt polskiej części Bieszczad 🙂

Tarnica 1346 mnpm.
Z przełęczy odchodzi szlak na sam szczyt. To tylko 10 minut. Szczyt jest niezwykle widokowy, z panoramą 360 st. Lasy są poniżej, pobliskie szczyty też, więc można wypatrywać stąd słynne połoniny: Wetlińską i Caryńską a także tą którą zaraz będe schodzić do Ustrzyk przez Szeroki Wierch. Na przeciwko połoniny Rawek, a dalej na wschód ukraińska część Bieszczad. Wyższa i jeszcze rozleglejsza. Bieszczady zachwycają swoim bezkresem jak żadne inne pasmo w Polsce.
Wypłaszczenie szczytu jest ogrodzone, wokół mnóstwo ławeczek a na środku stoi charakterystyczny dla tego szczytu krzyż. Spotkałam tu tylko jedną osobę, a gdy wchodziłam schodziły trzy inne. Poza sezonem turystów jak na lekarstwo.



Ja wiem, że wiele osób hejtuje Tarnicę, podobnie jak wielu tatromaniaków Giewont, że to miejsce komercyjne, cel pielgrzymek, pozbawione uroku i dzikości Bieszczad. A mnie się tu bardzo podoba. Sądzę, że gdybym była tu w długi weekend, albo w wakacje to nie byłabym tak entuzjastycznie nastawiona, ale jestem tu sama, widoki mam boskie, jestem szczęśliwa. Dla mnie to punkt obowiązkowy.



Szeroki Wierch.
Szerokim Wierchem już raz wchodziłam na Tarnicę i schodziłam z niej, kiedy byłam tu pierwszy raz robiąc wyzwanie Korony Gór Polski. Tyle, że nic nie widziałam 🙂 . Oj Bieszczady mnie wtedy mocno poturbowały, jakby chciały wygonić. No bo jak inaczej to odebrać, skoro wtedy wszędzie było pięknie oprócz Tarnicy i szlaku na nią? Jechałam w słońcu ciesząc się na wspaniałe widoki i nawet idąc pod górę cały czas miałam nadzieję na przejaśnienia a tu nic. Widoczność niczym przez rozlane mleko. Zimno było, piździło i widoków żadnych. Aż dziw, że nie zgubiłam się w tej mgle.
Za to tym razem dostałam tyle widoków, radości ze szlaku, wzruszeń, że aż się schodzić na dół nie chciało. Nie zapamiętałam tej „mlecznej” trasy i długość połoniny biegnącej przez Szeroki Wierch mnie mocno zaskoczyła. Licząc od Przełęczy pod Tarnicą aż do miejsca gdzie szlak nurkuje w lesie to prawie 3 km!!! I to jakich kilometrów!!! Idziesz i idziesz grzbietem, delikatnie tracisz wysokość, a widoki dookoła to jakieś szaleństwo. I co z tego, że widziałam je z Tarnicy i wcześniej z Rozsypańca i Halicza. W górach najcudowniejsze jest to, że z każdym krokiem zmienia się perspektywa, pojawiają się wcześniej niewidoczne szczegóły, załamania terenu, zmienia się światło.



Zachwytom nie było końca. Najchętniej zostałabym tu aż do zachodu słońca, ale perspektywa samotnego, leśnego schodzenia po ciemku mimo latarki nie należy do moich ulubionych.
Szeroki Wierch zachwycił mnie bardziej niż pozostałe słynne połoniny. To doskonały szlak dla włóczykijów. Szlak wydaje się nie mieć końca. Nie znam równie przyjemnego i zachwycającego zejścia.



Ustrzyki Górne.
Teraz przyjemne, leśne zejście. Myślę, że o każdej porze roku będzie zachwycać. Te półtorej godziny wcale mi się nie dłuży. Mam wrażenie, że unoszą mnie nad ziemią bieszczadzkie anioły. Dzień pełen piękna, zimowej, najpiękniejszej aury. Do tej pory raczej trudno przychodziło mi chwalić zimę, ale w tym roku pokazała mi się z najpiękniejszej strony. I ten koniec zimowego sezonu to jak wisienka na torcie.
Dochodzę do asfaltowej drogi, mijam ogromny parking, który jest także miejscem piknikowym i za kilkanaście minut będę znowu na przystanku, na którym rozpoczęłam moją dzisiejszą przygodę. Jak to przyjemnie, że teraz mam raptem kilka minut do miejsca gdzie zamieszkałam na te kilka dni, piękną łazienkę z ciepła wodą, wygodne łóżko, książkę. To była idealna kartka z mojego życia.
Jak ja kocham takie życie <3.



Odrobina statystyki
Dystans | 23 km |
Czas przejścia | 8,5 h |
Trudność | Trasa łatwa |
Przewyższenia | 867↑ 953↓ |