Książkę dostałam od wydawnictwa Muza ale nie mam obowiązku nikomu słodzić, dlatego napiszę co o niej czuję tak na prawdę. Pod względem wizualnym, stylistycznym, rzeczowości „Speed Lady „jest doskonała. Czyta się ją z wielkim zaciekawieniem, może oprócz ostatniego rozdziału, gdzie autorka traktuje historie zdobycia ostatnich pięciu szczytów po łebkach. Ale w końcu co więcej można powiedzieć. Wszędzie jest tak samo…. Zimno, wieje, czekanie na okienka pogodowe, poręczowanie, głód, niekompetencja organizatorów, wreszcie atak szczytowy, wykrzyczenie „hurra !!!” i powrót.
Jest wiele powodów by podziwiać Dorotę Rasińską- Samoćko. Jako pierwsza kobieta w historii zdobyła Koronę Himalajów i Karakorum ( 15 ośmiotysięczników) i to w zaledwie w trzy lata. Sama sfinansowała wszystkie swoje wyprawy ( jedynie w jednej miała częściowo sponsora) . Uzyskała przydomek Speed Lady nadamy jej przez szerpów, gdyż zostawiała w tyle zarówno szerpów jak i resztę grupy i pojawiała się w obozach kilka godzin przed resztą.
Wiele czasu poświęca tez autorka codzienności i realizmowi himalajskich zdobyczy. Poznajemy od kuchni na czym polega przygotowywanie trasy, którą potem idą zdobywcy, czym się żywią himalaiści, a czym lokalni przewodnicy. Jakie mają rytuały przed wyjściem grupy na szczyt. Ile osób śpi w jednym namiocie i dlaczego. Poznajemy tragedie tych którzy zostali przy szlaku na zawsze i tych, którzy musieli zawrócić. Zdobycie tych szczytów to ogromne poświęcenie, nikt cię tam na plecach nie wniesie.

W tych wszystkich szczegółach pani Dorota jednak bardzo chroni swoją prywatność i niewiele dowiadujemy się o niej samej. Oprócz zamiłowania do gór wszelakich i tego, że bardzo lubi chodzić szybko po górach ….
Mam jednak mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Speed Lady wzbudziła we mnie emocje, więc to już stanowi o jej wyjątkowości. Na pewno warto ją przeczytać i wyrobić sobie swoje zdanie na jej temat.
Co mnie uderzyło? Przede wszystkim dysonans miedzy zdobywcami himalajskimi w czasach Kukuczki, a tym co się teraz dzieje. Wtedy to były wyprawy dla wybrańców. Teraz jak masz pieniądze i kondycję to nie ma góry na którą nie wejdziesz. Do bazy zawiozą Cię samochodami, podrzucą helikopterem, szerpowie noszą Twoje bagaże, batoniki i butle z tlenem. Wyspecjalizowane agencje zorganizują Ci pozwolenia, sprzęt, kuchnie polowe i oczywiście szerpów, którym bardzo zależy, żeby Cię wyprowadzić na szczyt- mają od tego ekstra premie.
I nasza bohaterka mimo niewątpliwych zalet i możliwości kondycyjnych, ma także mocną postawę roszczeniową. Uderza mnie to boleśnie. Oczywiście pani Dorota szanuje codzienną pracę tych, co przygotowują trasę, zakładają drabinki, liny itd. Woli jeść proste dania szerpów, niż to co przygotowywane jest dla klientów. Ale równocześnie ciągle jest niezadowolona. Szerpowie za wolno chodzą, męczą się, albo wręcz przeciwnie popędzają. Jeden zapomniał jej ulubionych batoników, inny pomylił butle tlenowe Kierownik agencji, który miał ją zaprowadzić na Mont Everest to totalna porażka. A to namiot w nieodpowiednim miejscu, albo jeszcze nie gotowy. A same agencje chaotyczne i ciągle coś nie działa jak należy.
Jak już naskoczyła na Nimsa, którego książkę recenzowałam na blogu i który sporo czasu poświęcił komercyjnym wyprawom, to moja cierpliwość dla bohaterki się skończyła. Odebrałam ją jako przedstawicielkę grupy płacę- wymagam. Dość arogancką w dodatku. Mówi dużo o pokorze, naturze, kłanianiu się górom. A z drugiej strony zaprzecza ideom, które głosi.
A może na tym polega współczesna wspinaczka. Skończyła się era romantycznych wypraw. Teraz po trupach do celu. A może zawsze tak było, tylko nie mieliśmy internetu, który obnażyłby też niechlubną część tego sportu. Tak sportu, bo z miłością do samej natury, himalaizm w moim odczuciu ma już mało wspólnego.

Ale to moje bardzo subiektywne, osobiste odczucia. Możesz mi zarzucić zazdrość, że sama nie dam rady, to innych krytykuję. Nie zazdroszczę, po prostu mój system wartości jest inny. Ani lepszy ani gorszy.
Ja też chciałabym zobaczyć Himalaje i Karakorum i chętnie wybrałabym się na trekking wokół którejś z gór. Pokłoniłabym się im, ale zdaję sobie sprawę, że nie dam rady dotknąć szczytu, ani nawet nie jestem gotowa na poświęcenia z tym związane. Obca jest mi też tego typu rywalizacja: kto szybciej i więcej.
Mimo tych wszystkich odczuć jakie tu wyraziłam, uważam że książkę warto przeczytać. Odnajdą tu wartość zarówno osoby zajawione na himalaizm, jak i zwyczajni miłośnicy gór wszelakich. A nawet Ci co nie chodzą wcale po górach a lubią przygody i książki przygodowe.