Zacznę od uprzedzenia, ten szlak jest dla koneserów, wielbicieli survivalu i absolutnie nie polecam iść moim śladem.
Żeby nie było tak strasznie opowiem o znacznie przyjemniejszej alternatywie, bo na Pravnac jak najbardziej warto się wybrać.
Parking w Liptovskiej Annie.
Szlak nie zapowiadał się na długi, mamy letnie, długie dni, więc wyjechałam późno z domu. Na parkingu byłam koło południa ale mimo to stało tu zaledwie kilka aut. Nie ma problemu z dotarciem do Liptovskiej Anny. Nawigacja prowadzi mnie jak po sznurku, jednie zawahałam się co mam robić dalej gdy skończyła się droga. Na szczęście zauważyłam znak, że na parking należy jeszcze kawałek podjechać ubitą drogą . Po kilkunastu metrach pojawiły się miejsca postoju, tablica informacyjna i wiata na skraju.
Chyba najwięcej osób idzie stąd prosto na Janosikowy Stół na Cerenovej dokąd prowadzą znaczki. Podobno jest to przepiękny punkt widokowy, który zostawiłam sobie na koniec, o ile będę miała siłę na podejście.
Kościół/ cerkiew w Liptovskiej Annie.
Zgodnie z planem kieruję się w stronę zielonych oznakowań. Przechodzę przez mały potok wprost na ruiny kościoła w pobliżu cmentarza. W niektórych przekazach była tam postawiona cerkiew. W każdym razie to co wiemy na pewno, to to, że budowla została zbudowana pod koniec XIII wieku, potem przebudowywana. Spłonęła w 1805 roku i nie została od tej pory odbudowana. W XX wieku przeprowadzano tu prace archeologiczne, zabezpieczono i odnowiono ruiny.
Zawsze mnie ciekawi gdy widzę podobne ruiny jak wyglądało tutaj kiedyś życie. W pobliżu są także ruiny Zamku Liptowskiego na którym byłam w zeszłym roku i bardzo polecam nie tylko z powodów historycznych ale także widokowych. Opisuję to miejsce we wpisie pt. Liptowski Zamek na Słowacji.
Pooglądałam kościółek, spotkałam parę turystów i poszłam dalej zielonym szlakiem.
Na Pravnac.
Szlak prowadzi głównie lasem ale co jakiś czas widzę szerszą perspektywę. Zatrzymuję się dość często, bo droga jest bardzo stroma i serce wali jak oszalałe domagając się wytchnienia. Znalazłam piękny patyk, w sam raz jako podstawa makramy :). Wyobrażałam sobie, jak wisi w moim domu na ścianie i będzie przypominać o dzisiejszej wycieczce. W myślach już wiązałam na nim sznurki, doczepiałam drewniane koraliki i motyle.
Dlaczego motyle? Bo było ich na szlaku całe mnóstwo. Niektóre z nich siadały mi na rękach, stopach. Całe chmary wzbijały się z drogi przede mną. Różne kolory i wielkości.
O tym jak bardzo stromy jest to szlak niech świadczy fakt, że dwukilometrowy odcinek szłam prawie dwie godziny! Przewyższenie to 540m! Widząc profil wysokościowy zadbałam o to, by tędy nie schodzić 🙂 Liczyłam na to, że najgorsze będę miała za sobą przy pełni sił.
Kilkaset metrów przed szczytem szlak staje się bardziej płaski, dając ulgę płucom i nogom. A widoki jakie się roztaczają są przepiękne. Mamy pełnię lata, kwitną wierzbówki i pierwsze trawy, za nimi góruje Wielki Chocz a obok Mała Fatra. Opłacało się piąć po stromiźnie, nagroda za trud jest wspaniała.
Pravnac 1206 mnpm.
Na szczycie stoi ogromny krzyż, jest także kasetka z księgą pamiątkową. Wchodząc na szczyt otwierają się nowe widoki. Tym razem na słowackie Tatry Zachodnie, Liptowskie Jezioro i Tatry Niżne. Pogoda mi dziś sprzyja, widoczność jest doskonała. Nie ma nikogo a po drodze spotkałam tylko parę schodzącą ze szczytu.
Jednym słowem jestem szczęśliwa i zachwycona 🙂 Góry Choczańskie nie są mi zbyt dobrze znane. Kilka lat temu przeszłam Dolinę Kwaczańską i Prosiecką, rok temu byłam na Wielkim Choczu i wspomnianym wcześniej Liptowskim Zamku. I tak mi się zeszłoroczna wycieczka podobała, że zechciałam poznać bliżej miejsca mniej znane.
Odpoczywałam na szczycie dość długo. Obserwowałam ogromne motyle bawiące się ze sobą i wiatrem. Trudno było je sfotografować, ciągle uciekały i wracały. Były ogromne, wielkości dłoni. Pora iść dalej. Według moich obliczeń teraz powinno być łagodniejsze zejście, bo rozłożone na 15 km.
Między Pravnac -em a Lomne.
Najpierw idę grzbietem pasma mając wokół piękne widoki, potem doga staje się szeroka, szutrowa. Na drodze grupy motyli. wzbijają się niczym chmura na moja nadejście, ale gdy nie ruszam się znowu przysiadają na drodze.
Jeśli tak ma wyglądać moja cała droga to ja jestem już szczęśliwa do potęgi 🙂
Jednak na Przełęczy Rowne droga skręca w prawo trawersując Lomne, a szlak prowadzi w lewo leśną ścieżką. Idę otwartą przestrzenią. Za mną Malatina, Wielki Chocz, Mała Fatra. Widać tez nasze Beskidy Żywieckie. Ścieżka jest coraz mniej widoczna ale zauważam ślady i idę nimi. Raz po raz sprawdzam moje położenie w nawigacji w telefonie. Idę zgodnie z oznakowaniami.
Dochodzę na Lomne. To ma być moje ostatnie podejście tego dnia.
Szczyt jest zalesiony, jest szlakowskaz, który pokazuje, że do Przełęczy Sworad czyli wylotu Doliny Prosieckiej mam 45 minut. Jak do tej pory idzie mi się znakomicie. Pogoda mi sprzyja, podobnie nastrój i ciało z przyjemnością się porusza.
Koszmar zejścia z Lomne.
Nic nie zapowiadało tego koszmaru. Szlak początkowo dobrze oznakowany i widoczny. Zaczęły pojawiać się wyższe trawy, zarośla, potem krzewy malin ale nadal oznakowania na drzewach były wyraźne, niemal świeżo malowane. Szłam coraz wolniej, wypatrując śladów. Szlak zaczął się mocno obniżać a moja uważność wręcz przeciwnie stała się nad wyraz wyostrzona. Idę sama dzikimi górami. Nikogo za mną, nikogo przede mną. Na wszelki wypadek wyłączyłam internet, żeby moja bateria w telefonie była jak najdłużej pełna. Na szczęście mapy.cz świetnie sobie radzą offline.
Przychodzą do głowy przeróżne myśli, na przykład takie:
*Czy w takich dzikich górach, w tej chwili pełnych dojrzałych borówek i malin można spotkać niedźwiedzia?
*Jak to dobrze, że wykupiłam solidne ubezpieczenie, ale co mi z ubezpieczenia w zetknięciu z groźnym zwierzęciem?
*Może lepiej wrócić ? Ale przecież dziś już tyle przeszłam???
*Przecież ten koszmar powinien się zaraz skończyć…. tak długo idę.
Ale to się nie kończy. Moje nogi w krótkich spodenkach są poparzone przez pokrzywy, podrapane przez kolce krzewów malin i czernic. Za nic w świecie nie chcę znowu przedzierać się przez ciasne zagajniki, przechodzić przez zwalone pnie.
Gdybym szła na przełaj, poza szlakiem to rozumiałabym, że to moje ryzyko co zastanę po drodze, ale przecież idę oznakowanym szlakiem, o którym najwyraźniej nikt nie pamięta.
Wreszcie kończą się krzaki, dochodzę do polanki…to Malatińska Roweń. Mam nadzieję, że to co najgorsze już za mną. No cóż, dalej jest lepiej bo tylko łąki z trawą po pas, potem ciemny i wreszcie dochodzę do Svoradu. Na szczycie Lomne szlakowskaz wskazywał 50 minut do tego miejsca. Zajęło mi to ponad 3 godziny ii jestem wyczerpana…. Teraz już wiesz dlaczego nie polecam tego szlaku.
Prosiecka Dolina.
O Prosieckiej Dolinie powstanie osobny wpis w połączeniu z Kwaczańską. Mam nadzieję wybrać się znowu w Góry Choczańskie jesienią kiedy w lesie jest najpiękniej. Kiedyś już nią szłam, więc czuję się pewnie. O ile w życiu dopada mnie często mgła mózgowa 🙂 i zapominam wielu informacji, to szlak którym szłam chociaż raz zostaje w mej pamięci na zawsze 🙂 Wiem czego się spodziewać.
Aż szkoda, że nie mogę iść powoli i nacieszyć się widokami z mchu i paproci jakby wyjętych z z Narni.
Pokrótce można powiedzieć że ta dolina to Homole razy 100 🙂 Idę wąwozem po ogromnych głazach, obok mnie ściany skalne. O ile pamiętałam tę trasę mimo upływu lat, to zapomniałam, że są tu tak wysokie drabinki.
Patyk, który miał zostać makramą i przypominać o wycieczce zostawiłam na skraju urwiska, bo był zbyt duży by przytroczyć go obok moich kijków do plecaka. Teraz dopiero pomyślałam, że mogłam go po prostu zrzucić na dół i zabrać go po zejściu. I tak nikogo nie było, kogo mogłaby nim zabić 😉 Niestety byłam już tak zmęczona, że nie pomyślałam o tym.
Wodospad Červené piesky.
Po drodze warto zwrócić uwagę na odejście szlaku do Wodospadu. To tylko 15 minut a warto. Ma 15 m wysokości. W środku lata jest dosyć marniutki ale po dużych opadach albo wiosną zyskuje na objętości.
Już teraz łatwej było mi ocenić czas jaki mi pozostał do końca. Mogłam sobie pozwolić na przerwę, posiłek i ciepłą herbatę. Przede mną ciąg dalszy doliny. Nie brakuje tu nadal łańcuchów, klamer a nawet drewnianych mostków i podestów. Jest to bardzo ciekawe i niebanalne miejsce.
Szlakiem rowerowym do Liptovskiej Anny.
Z ciemnej doliny wyszłam akurat o czasie tzw złotej godziny. Słońce chyliło się ku zachodowi oświetlając góry ciepłymi promieniami, a pojedyncze chmurki rzucały delikatny cień. Nogi cały czas piekły mnie od smagania pokrzywami ale same niosły mnie do celu. Myślałam o skrócie przez pola, ale poszłam drogą rowerową i to był dobry wybór, bo jak się okazało nie było połączenia dróg polnych z tą którą szłam.
Dopiero przed samą Liptovską Anną wykorzystałam skrót przez łąkę do polnej drogi, która zaprowadziła mnie prosto na parking. Oczywiście nie było mowy by pójść na Janosikowy Stół. Będzie musiał poczekać na mój kolejny raz w okolicy.
Czy da się iść inaczej?
Pamiętasz jak pisałam, że przed Lomnem droga, którą szłam trawersowała ten szczyt a szlak szedł wprost na niego?
Wydaje mi się patrząc na mapę lotniczą, że można było dalej nią iść aż pod Cerenovą i tutaj widzę dwa rozwiązania:
1. Iść łąkami, które przecina wyraźna na mapach lotniczych droga z powrotem do Liptovskiej Anny i wtedy jest czas na Janosikowy Stół.
2. Spróbować z Cerenowej dojść na Janosikowy Stół . Ścieżka jest widoczna tylko na mapie turystycznej, więc może jej tak na prawdę nie być. Chętnie sprawdzę tę możliwość, aczkolwiek jeśli chociaż kilka metrów przyjdzie mi iść po chaszczach to zawracam 🙂 🙂 🙂
Garść statystyki
Dystans | 17 km |
Czas przejścia | zajęło mi to 8godzin |
Trudność | Szlak wymagający, stromy. Wręcz koszmarne przejście przez chaszcze |
Przewyższenia | 962↑↓ |
Film o wejściu na Pravnac znaleziony na YouTubie. Polecam obejrzeć.
Pisząc o moim wejściu na Pravnac znalazłam film o takiej samej wycieczce jak moja. Szkoda, że nie widziałam tego filmu na youtubie przed wyjściem to od razu szukałabym alternatywnej drogi. Autor vloga szedł rok przede mną, ale dokładnie w tym samym letnim czasie. Warunki miałam identyczne. Polecam zobaczyć jako dopełnienie mojej opowieści 🙂